Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w początkach prób nieszczęśliwych emancypacyj, doprowadziły go do tej ostateczności. Rajmund nie obrachowawszy się z siłami swemi, kilka razy podrażnił swą dobrodziejkę, wywołał gniew i już go uśmierzyć nie mógł. Maski zrzucone zostały. Stara rada temu że miała z kim wojować, cała się oddała prowadzeniu walki z domowym nieprzyjacielem i wykwintnemu zamęczaniu najukochańszego męża.
Słudzy przed któremi mówiła ciągle, że on nie ma nic, że wszystko jest jej, okazywali mu tylko poszanowanie przy obcych. Rozkazy jego zresztą szły zwykle pod komfirmacyą samej pani, która czasem jej odmawiała.
Rajmundowi potrzeba było przyznać niepospolitą cierpliwość i takt w postępowaniu. Gryzł się wewnętrznie, płakał może niewidzany gorzkiemi łzami, ale przed ludźmi udawał człowieka, który rad jest ze swego losu i nie zamieniałby go na żaden inny.
W towarzystwie téż pani Rajmundowa była dlań sarkastycznie czułą i śmiesznie serdeczną, aby mu tém więcej dokuczyć jeszcze.
Marwicz byłby może wyrwał się z tego piekła — gdyby nie nadzieja, że żona w końcu zapisze mu wszystko jak przyrzekła. Ażeby potajemnie nie mogła zrobić rozporządzenia, na to jak najpilniejszą miał baczność.