Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wypadało z tych niewielu zwierzeń Kwiryna, że stanowczo pomocy potrzebować nie musiał. Zmieniało to położenie, i pan Radca począł się namyślać, że wypadałoby brata prosić choćby raz na obiad. Ułożył to już naprędce tak, że nie miało być więcej nikogo, oprócz ich dwojga z żoną, i gościa. Chwalić się z tą figurą pocieszną trochę, niesalonową wcale, nie myślał.
Idąc zbliżyli się do hotelu w którym stał Kwiryn, a ten jeszcze rozgrzany, brata począł ciągnąć do siebie.
— Nie zastałem cię w domu — zawołał — zajdźże na moment do mnie! proszę cię!
Bądź co bądź, Radca wolał tego brata między czterma ścianami niż na ulicy, gdzie ich razem idących mógł ktoś zobaczyć niepotrzebnie. Zgodził się więc na to, i choć ze wstrętem wszedł do małego pokoiku, którego znaczną część zajmował staroświecki tłumok, na pół wypakowany.
Kwiryn zapomniał zupełnie, że miał z wysokim dygnitarzem i magnatem do czynienia.
— A! gdybyś ty wiedział, żywo zaczął mówić przysuwając się do siedzącego ostrożnie brata, który się lękał powalać o zapylone sprzęty — gdybyś wiedział jak mi to Wilno poruszyło serce, ile wspomnień odnowiło! Przechodząc koło domu Orłowskiej mało nie zapłakałem, przypominając naszę rozmowę przy butelce wina, w ciemnej izdebce na tyle!