Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co do mnie, rzekła spokojnie, możesz być pan pewnym że się nie zmienię. Za mąż pójść trafiło mi się, jestem trudną; w panu cenię szlachetny charakter i sympatyczne jakieś z mojém usposobienie. Będę czekała, kiedy chcesz.
Kwiryn nieśmiało przycisnął jej rękę do serca, pocałował raz jeszcze, niepomnąc na to, że już z ganku można było widzieć te czułości. Jakoż Jadzia je wyszpiegowała z okna, profesor z ganku — byli pewni, że coś się rozstrzygnąć musiało.
Kwiryn co najprędzej zmienił rozmowę, popatrzyli sobie w oczy, uśmiechnęła mu się Faustyna i wrócili spokojni napozór, jakby nic nie zaszło.
Profesor jednak w ganku ojca znalazłszy, czując że jest zmięszany, wymknął się ochłonąć do swego pokoju.
— No — a cóż? skończyliście z Kwirynem? zapytał Seneka córki; admirowałem tu ztąd jak cię za ręce chwytał i ściskał...
Faustyna się uśmiechnęła, ale poważnie.
— Zdawało się ojcu — rzekła — Kwiryn ma taki zwyczaj, gdy żywo się zajmie czemś, ręce chwytać, całować nawet i ściskać, ale u niego, to innego nad poufałą przyjaźń, nie ma znaczenia.
Seneka ruszył ramionami — i popatrzywszy na córkę, rzekł cicho.