Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Sekreta! niechże będą sekreta! Waćpanna masz nadto swojego rozumu, ażebyś mojego potrzebowała. Rób jak lepiej, ja się nie mięszam.
Jadzia, która także się domyślała finału, życząc go sobie dla brata, zobaczywszy iż pobiegł do pokoju swego, pogoniła za nim. Rzuciła mu się na szyję.
— Kwirynie! widziałam! wiem! oświadczyłeś się Faustynie!
Prawda! Tam na grobli, zdaleka postrzegłam jak ręceście sobie podawali, a ty raz wraz całowałeś.
Profesor podniósł ręce obie do góry.
— Na miłość Boga! cicho! nie ma nic! nie mówiłem nic! całowałem żartem...
Jadzia odskoczyła zdziwiona.
— Kwirynie! ja mam oczy i serce które odgaduje.
— A ja ci daję słowo, że dotąd niema nic!!
Popatrzał na nią tak jakoś przekonywająco i błagalnie zarazem, że Jadzia zwątpiła i zamilkła.
— Mów co chcesz — odparła chłodnąc — niema dotąd nic, ale będzie.
Profesor na to odpowiedział.
Prószę cię — każ dawać wieczerzę, wiesz że profesorowa nie lubi jeść późno.
Wymknęła się brząkając kluczykami siostra — trochę gniewna i urażona na brata.