Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, i więcej nie potrzeba — odparł Seneka. On jest nieśmiały, tyś rozumna, pomóż mu żeby ci się oświadczył: będziecie z sobą szczęśliwi.
— Ja z nim pewniebym szczęśliwą była, bo nie znam dla siebie sympatyczniejszego człowieka; ale jemu — jemu czegoś innego potrzeba, aby w nim się uczucie rozbudziło...
— A ja myślę że uczucie rozbudzone jest, rzekł profesor, tylko tchórzliwe...
Seneka wielce córkę zachęcał, aby nieśmiałemu koledze połowę drogi oszczędziła. Faustyna potrząsała głową i ruszała ramionami. Sama pani profesorowa wskutek swojego melancholicznego usposobienia utrzymywała, że oni mają już takie szczęście, że i to co najprawdopodobniejszém się wydawało, pewnie się nie uda. — Kwiryn tymczasem zdawał się zupełnie szczęśliwym.
Powoli owe przypadkowe posiedzenia na ganku z Faustyną, stały się zwyczajem. Niekiedy tylko z ganku wysuwali się dla odmiany w dziedzińczyk, a gdy wrota znajdowali otwarte, kilkadziesiąt kroków na grobelkę między wierzby.
Gospodarz miał wszakże na uwadze, aby się sam na sam z panną nie puszczać zadaleko, i gdy dworek z ócz tracić zaczynali, zawracał ku niemu.
Gdy tak raz szli z sobą, zajęci bardzo poważną rozmową, Kwiryn się odezwał nagle.
— Wie panna Faustyna, że gdy ztąd wyjedziecie, okrutnie nam tęskno będzie. Ja szczegól-