Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niej tych wieczornych rozmów naszych nierychło zapomnę, będę czuł brak ich wielki.
Spojrzała nań śmiało profesorówna.
— A mnie się zdaje, rzekła, że rad będziesz pan do swej samotności powrócić, bo bądź co bądź, ją przekładasz nadewszystko.
Zamyślił się Kwiryn trochę.
— Dla czego tak pani sądzisz? zapytał.
— Powiem panu otwarcie, boć poufale z sobą jesteśmy i tego mi za złe nie weźmiesz, odezwała się Faustyna. Gdybyś pan nie przekładał samotności nad wszystko, do tej pory byłbyś sobie wybrał towarzyszkę.
Profesor głową potrząsł.
— Pani myślisz, że cudze szczęście wziąść na swą odpowiedzialność jest tak łatwo? W młodości z bardzo gorącém uczuciem zapomina się o następstwach; później, choćby uczucie było najsilniejsze, rozum i sumienie powstrzymują.
— A dla czegóż pan sądzisz, że osoba wybrana nie byłaby z nim szczęśliwa? spytała panna.
— Dla tego że a priori, ani ja ani ona zaręczyć za to nie może i obrachowanie przyszłości, która jest wynikiem tysiąca różnych przyczyn dla nas niedostrzeżonych, jest niepodobieństwem. Patrzyłem w mojém życiu na rozgorzałe serca — dodał profesor — z których wkrótce zostały tylko popioły, lub co gorzej — strupieszałe szczątki.