Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Matka unikała z Kwirynem rozmowy o synu, którego uważała za straconego; modliła się o jego nawrócenie tylko i płakała.
Około Trzech Króli, profesor musiał już być nazad na swém miejscu, przy uczniach swoich, i z niewymowną radością powitał Elzewiry na półce, stare wydania weneckie, nawet pargaminowe foliantów okładziny.
W tém na pozór jednostajném życiu, któreby komu innemu nie starczyło może na wyżywienie ducha, on znajdował się zupełnie szczęśliwym.
Ludzie prawdziwie silni duchem, wszędzie i zawsze najmniej potrzebują z zewnątrz posiłku i bodźców, własne środki im starczą. Posadźcie ich nad zdźbłem trawy i w niej znajdą przedmiot do badania, rozmyślania, uczenia się, wyciągania wniosków, z których gmachy budować będą. Człowiek słaby potrzebuje tego popychania do życia nieustannego z zewnątrz, tej gotowej karmi, którą czczość własną i bezsilność ratować musi. Wielcy ludzie obchodzić się tylko mogą małém, mali potrzebują bardzo wiele.
Zbiegł tak czas do Wielkiej nocy prawie, do której pozostawało parę tygodni, a Kwiryn zawczasu się cieszył podróżą na święta do Żulina, gdy umyślny posłaniec od siostry przyniósł mu wiadomość straszną o bardzo groźnej chorobie matki. Staruszka, chwyciwszy zimnego powietrza, dostała