Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem — waryuję! zawołał Rajmund wchodząc do gospody, w której izbę osobną kazał sobie pokazać. — Radź mi!
Kwiryn zadumał się, nie miał pojęcia ani położenia brata, ani coby go mogło dźwignąć z tego upadku.
— Zostało ci co? zapytał.
Rajmund pogardliwie twarz wykrzywił.
— Jużciż nie byłem tak głupi, rzekł, ażebym zawczasu nie zabezpieczył sobie choć mizernych kilku tysięcy rubli — ale co mi po nich! co one znaczą! Krocie mi z rąk wydarli, ta niegodziwa kobieta i jej wielbiciele!
Odwrócił się do Kwiryna.
— A i twój tam już jest! dodał.
— Kto?
— Pan Otton! Jejmość ostrożna trzyma sobie dwóch na zapas; nie jeden to drugi się ożeni, a tymczasem jej oba na fantazye dostarczać muszą. Najęła apartament przy Wielkiej Morskiej... Ani do niej dostąpić! Służącego wzięła który był u nas i zna mnie — aby drzwi zamykał przed nosem. Mówić nawet ze mną nie raczyła. Musiałem uciekać, boby mnie za resztę długów postarała się wsadzić do kozy, albo i gorzej jeszcze.
Piękna lala! dodał z gniewem.
— Przypomnijże sobie Romku, rzekł łagodnie Kwiryn, jakeśmy cię prosili abyś jej nie brał, jak matka zabraniała i przeciwiła się.