Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Miejsce się znajdzie, łóżko moje gotów ci jestem oddać — rzekł Kwiryn, ale u mnie nawykłemu do wygód, dobrze ci nie będzie. Studencka wrzawa zrana.
— Tak, masz słuszność — odezwał się wstając Rajmund — chodź ze mną do oberży, każę tam zajechać — mam dużo do mówienia.
Profesor natychmiast ubierać się zaczął, rzucił na ramiona płaszcz i był w gotowości towarzyszenia bratu. Szli więc, bryczkę za sobą prowadząc. W drodze Rajmund się odezwał nagle.
— Wiesz, ta niepoczciwa Róża dała się zbałamucić Senatorowi. Żenić się z nią nie może, bo na wsi ma gdzieś jakąś starą żonę. Tymczasem porzuciła mnie. Musiałem się pokłócić z Senatorem. Chcieli się pozbyć niewygodnego świadka, pobudzili na mnie wierzycieli, zabrano mi wszystko, do ostatniego krzesełka z domu — zrujnowany jestem. Ocaliłem to co mam na grzbiecie... Wszystko przepadło! W stolicy się pokazać nie mogę — cała moja karyera zwichnięta. Dobrze żem ocalił skórę!
Mówił prędko, chwytając powietrze, przerywanym głosem, napół gniewny, wpół rozłzawiony swém nieszczęściem. Dokończywszy stanął naprzeciw brata, który nie wiedział jak go pocieszać.
— Cóż myślisz teraz z sobą?