Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jabym na wsi wpół roku umarła z nudów. Nawykłam do stolicy, mam stosunki i przyjaciół. W Petersburgu musimy mieć dom własny, bo ja z drugiemi lokatorami w jednym mieszkać nie cierpię; na lato daczę z dużym parkiem.
Kellner milczał — szedł z oczyma spuszczone- w ziemię.
Widząc, że go nie wyrwie z tej zadumy gniewnej, poczęła o czém inném...
— Jak to jednak dobrze, że my przed ślubem sprobowaliśmy życia razem? Któż wie? Zaczynam sądzić, że mybyśmy może długo z sobą wytrwać nie mogli. Dobrze się o tém przekonać zawczasu...
— Różo! zawołał Otton — tyś czasem tak nielitościwa...
— Ja zawsze jestem jednakowa — mówię co co myślę i czuję. To ty się zmieniasz. Mówisz że kochasz! piękne mi kochanie! Chcesz mieć niewolnicę na kolanach przed sobą! ja nią być nie umiem...
Kellner uderzył się rozpaczliwie ręką w czoło, Róża rozśmiała się.
— Jutro jedziemy! dodała zmieniając głos. Czy i Profesor z nami?
Napróżno wyczekawszy odpowiedzi, dodała, spieszniej iść zaczynając.