Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kochany mój — rzekł do niego po cichu Kwiryn — opatrzność czuwająca nad tobą sprowadziła tu tego pana... Masz przedsmak tego, coby cię w życiu z nią czekało...
Kellner pożerał granit i milczał. Dał się długo rozgadać profesorowi, nim westchnąwszy głęboko odpowiedział mu.
— Wszystko co mówisz jest prawdą, ale wystaw sobie człowieka chorego, któregobyś uwagami i argumentami chciał uzdrowić! Czuję się chorym, nie zależy od mojej woli odzyskać stracony pokój i zdrowie. Znasz ty coto namiętność?
— Nie — odparł Profesor zimno. Namiętność każda jest jak cholera, którą można uleczyć w pierwszym początku; gdy się rozwinie bywa śmiertelną. Leczyłem się zawsze, gdym uczuł pierwsze jej symptomata.
— Szczęśliwy jesteś — odparł Kellner, alem ja rozumu ani doświadczenia nie miał. Jestem wciągnięty w wir, w koło zaczarowane, z którego już nie mam siły się wyrwać...
Gotowem życie dać.
Kwiryn go za rękę pochwycił.
— Szkoda życia na to — rzekł. Chociaż wątpię ażeby moja tu bytność na co się przydała, mam przeczucie, że Senator mnie wyręczy, a nieszczęśliwy brat mój odzyszcze to czego tak