Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mówiono o Wenecyi, na którą z całych sił swych narzekała i gromadziła przeciw niej najpoczwarniejsze zarzuty. Począwszy od powietrza i wody aż do kamieni i ludzi, wszystko tu dla niej było nieznośném. Położenie Profesora było już dosyć przykrém, lecz w porównaniu Ottona stawało się może trudniejszém i boleśniejszém jeszcze. Miał przed sobą znanego rywala, o którym wiedział, że był w łaskach dawniej, a teraz piękna Róża przyjmowała go tak jakby z nich nigdy nie wypadł. Zimno mu się zrobiło w sercu i ochota odpadała od życia. Pod stołem mimowolnie zaciskał pięści, jakby chciał bić i rozbijać, choć sam nie wiedział kogo. Gniewał się na Różę. W tém samém świetle widywał ją w stolicy nad Newą, ale naówczas położenie było inne, udawanie koniecznością — a tu?? mogła śmiało być dla Senatora obojętniejszą.
Właśnie jednak dawać mu się zdawała pierwszeństwo nad Ottonem, którego pewną będąc, zaniedbywała zupełnie.
Kwiryn téż nie rozumiał tego.
Przyniesiono granity. Senator począł po cichu coś śmiejąc się szeptać z Różą, a że im zniżanie głosu było niewygodném, przenieśli się do drugiego stolika, opodal nieco.
Otton bladł i żółkł z gniewu który w sobie tłumił.