Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dny towarzysz podróży zaczynał ją posądzać, że zły humor miała w sobie, i że miejsca zmiany wcale nań nie wpływały.
— Powiedz, szepnął nieśmiało — powiedz mi szczerze, może nie Wenecya, nie Włochy, ale jakie uczucie wewnętrzne zatruwa ci tę podróż, którą ja wystawiałem sobie tak uroczo!
— A! i ja marzyłam o niej, że rajską jakąś będzie chwilą, odparła Róża krzywiąc się — gniewam się że mi zawód uczyniła, ale się do grzechu popsucia jej nie poczuwam. Wcale przecie nie tęsknię za moim panem Rajmundem i kocham Ottona, — ale cóżem winna, że mi te przechwalone cuda nędznemi się wydają!!!
— Jedźmy więc dalej! odparł Otton, bylebyś weselszą była, bo mnie czynisz nieszczęśliwym!
Uśmiechnęła mu się Różyczka i uderzyła go rączką po ramieniu.
— Nieszczęśliwym! proszę! zawołała z przekąsem. Śmiesz się nazywać nieszczęśliwym, ty!
Pogroziła mu — Otton ręce jej całował z zapałem młodzieńczym.
— Pomniesz mi mankietki! odezwała się...
Otton się rzucił do ust, ale zaledwie ich dotknął, gdy go odtrąciła.
— Proszęż się znajdować przyzwoicie... włosy mi się porozrzucają...