Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozmowa zaczynała już być trzpiotowatą i weselszą, gdy wszedł służący... i dał znak jakiś panu Ottonowi, który podszedł ku niemu.
— Jakiś pan, na dole czeka i chce się widzieć...
— Ze mną? zapytał zdumiony Otton.
— Tak jest.
— Cóż to za sekreta? spytała żywo Róża zaniepokojona.
— Wywołują mnie na moment, odparł Otton — natychmiast powracam..
— Proszę się nie bawić! dodała nakazująco.
Otton musiał zejść za służącym aż do ciemnego podwórka, z jednej strony wychodzącego na prokuracye, z drugiej na jakiś, kanał zapchany gondolami i czółnami, stanowiącego wnijście do hotelu San Marco. Tu sługa wskazał mu na skromnie ubranego człowieka, który oczekując zapatrzył się na gołębie karmione przez jakąś angielkę, — obrazek codzień między kawiarnią Floryana a hotelem, kilka razy na dzień się powtarzający.
Otton podchodził ku niemu, z pewną obawą, aby to nie było omyłką jakąś, bo się tu nikogo spotkać nie spodziewał — gdy nieznajomy odwrócił się — i poznał w nim swojego kochanego nauczyciela Kwiryna.
Z okrzykiem radośnym rzucił mu się na szyję.
— Sen to czy mara!! zawołał.
— Nie — najrzeczywistsza rzeczywistość, stary twój sługa z ciałem i kośćmi! odparł Kwiryn,