— Wszystko to przeciw fatalizmowi który mnie ścigał, nie pomogło. Dorobiłem się znaczenia, stosunków, wpływu, nawet znacznych pieniędzy. Ale te pożerały i pożarły wymagania życia na wielką stopę! Żyłem po pańsku — mam dom jeden z najwytworniejszych w stolicy — i dotąd nic więcej nad długi!
Kwiryn westchnął.
— Wszystko to jest niczém, ciągnął dalej Rajmund — bo teraz dopiéro mogłem zacząć istotnie robić fortunę. Stałem już w progu, jeszcze lat kilka, a byłbym z pomocą stosunków począł nabywać dobra....
Wszystko to, całe moje nadzieje, przyszłość cała zachwiana, prawie stracona! ja zgubiony, jeśli ty mnie ratować nie zechcesz.
Kwiryn stanął zdumiony i blady.
— Ja? ja? ciebie? ale jakież ja mogę mieć środki? jaki związek z tym światem, w którym ty się obracasz?
— Jedno słowo ci to wytłómaczy, odparł z pewnym wstydem Rajmund. Do stolicy przyjechał z interesem Otton Kellner twój ulubiony uczeń. Posłyszawszy moje nazwisko, przyszedł wprost do mnie. Przyjąłem go jako twego wychowańca serdecznie. Tymczasem młokos mi żonę zbałamucił, i gdy to mówię ona wyjechała do Włoch dla niego, i on albo już jest z nią, lub goni za nią. Grozi mi rozwód. Nie dobijałbym się tak bardzo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/230
Wygląd
Ta strona została skorygowana.