Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stał pusty. Cicho w nim było; wśród zieleniejących krzewów ptaszki tylko królujące tu teraz, świergotały.
— Kochany Kwirynie, rozpoczął Rajmund, ażebyś mnie zrozumiał i położenie moje, potrzebuję ci się najprzód wyspowiadać.
Przypominasz sobie może naszę rozmowę w Wilnie, na dole w domu Orłowskiej?
— Doskonale — przerwał profesor — mogę ci nawet zacytować tych dwóch Bogów, których wyznawcami naówczaseśmy się uznawali. Ja, mojemu dotąd pozostałem wiernym...
— Mnie mój — rzekł ponuro Rajmund, za cześć mu oddawaną źle się wypłacił! Słuchaj, proszę. Wiesz o ożenieniu mojém. Miałem i mam do dziś dnia szaloną ambicyą zdobycia w społeczeństwie stanowiska i tych środków, któremi się ludziom panuje... Chciałem być bogatym i używać...
Ożenienie nie miało innego celu, nad dostarczenie mi narzędzi do zrobienia karyery.
Mniej więcej musisz wiedzieć warunki w jakich rozpocząłem mój zawód. Miałem trochę grosza, protekcyą i śmiałość wielką. Róża, moja żona, była i jest bardzo piękną, i na urok jej twarzyczki i młodości rachowałam także, dla ściągnięcia ludzi do mnie...
Tu Rajmund zamilkł i chwilę szedł z głową spuszczoną, patrząc na ziemię.