Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie chciałem być matce ciężarem!
— E! znowu przesada i romanse! — zawołał Rajmund. Przecieżbyś nie zrujnował ich, przesiedziawszy kilka miesięcy w Żulinie.
— A dalej co? — odparł Kwiryn spokojnie. Gdybym nie przyjął tego obowiązku, nie miałbym pojechać o czém,
Rajmund stanął nieco zarumieniony.
— Otóż to mnie gniewa, rzekł głos podnosząc i stukając o stół, że ty chcesz być czémś poczciwszém ode mnie. Całe twoje postępowanie jest ciągłym wyrzutem przeciw mnie!
— Co pleciesz! co gadasz — począł Kwiryn. — Tłómaczysz sobie wszystko opacznie. Tyś starszy, na tobie nadzieja przyszłości dla matki i sióstr. Słuszna jest rzecz, żeby ci matka teraz pomagała, kiedy ty masz jej być pomocą. Ja niedołężny, jak ty sam mówisz, jej, tobie, wam, na nicbym się nie zdał, ani dziś ani jutro: nie godziło mi się więc matki odzierać. Sam powiedziałeś że mam fantazye, mieliżeście im dogadzać?
Rajmund stał zadumany.
— Sofista jesteś zawołany! rzekł — ale bądź co bądź — od matki nic przyjmować niech ciąłeś, ja ci jestem trochę dłużny.
— A! dajże mi pokój! przerwał Kwiryn — kiedyś mi to wrócisz, ja dziś nie potrzebuję.
— Ty jesteś serdecznie dobry, poczciwy, poświęcający się, dodał Rajmund, ja z tego korzy-