Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Do bogactwa, znaczenia, wziętości, władzy, siły i wszystkiego co życie ozłaca! zawołał Rajmund. Powiedziałem ci: chcę żyć! będę żył!
Kwiryn ruszył ramionami, wstał z kanapki.
— Dobrze, dobrze — odezwał się, żyj jak chcesz, rób co chcesz! mówmy o czém inném!
A! szczęśliwy człowiecze! dodał po namyśle — ty zobaczysz matkę! ty uściskasz siostry! ty będziesz w Żulinie! ty odetchniesz tém zdrowém powietrzem naszém i spoczniesz! A ja!!
Tu jakby mu zabrakło tchu, przerwał i wnet począł znowu.
— Pocałuj nogi mateczki, uściskaj Julkę i Jadzię — pokłoń się olchom starym — gruszy co stoi naprzeciw ganku.
Łzy miał w oczach..
— Jakie dziecko z ciebie! mruknął Rajmund.
— Ja już umrę niém — rzekł Kwiryn.
— I ja przecież ich kocham, i mnie serce uderzy, dojeżdżając do Żulina, i ja wzruszony do nóg matce upadnę, ale u mnie się to odbędzie wszystko wesoło.
— Ja myślę o tém ze smutkiem, bo — ich nie zobaczę! zawołał Kwiryn — nie wiem nawet kiedy potrafię się wydobyć!
— A pocóżeś ten obowiązek niewolniczy przyjmował? wybuchnął Rajmund. Mówisz o mojej niewoli — ale ja stosunkowo do ciebie, jestem sto razy swobodniejszy! Po co ci było się wiązać?