Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! przecież mnie sobie przypomniał! rzekł uśmiechając się do rozłożonego pół-arkusza. Co też pisze? Ciekawym...
List, pośpiesznie jakoś i zamaszysto pisany, był krótki. Oznajmywał w nim p. Otton pełnomocnikowi swemu, iż w Wilejce przyznał mu ogólną do wszystkich swych interesów plenipotencyą, prosząc go aby się niemi i nadzorem nad majątkami zajmował, gdyż on sam zmuszony jest dla zdrowia, na czas jakiś udać się za granicę!
Raz i drugi odczytawszy pismo, w którém bardzo korzystne dla siebie znalazł warunki, za zwiększoną pracę jakiej podjąć się musiał, p. Soter pochwalił w duchu postanowienie młodzieńca. Podróż mogła go rozerwać, ukształcić i zabezpieczyć od recydywy, której się Rekszewski obawiał.
— Niech jedzie! rzekł w duchu — tém ci lepiej — byle non bis in idem, bo i za granicą malowanych pań na bogatą młodzież polujących nie braknie.
W tydzień potém szedł spokojnie ulicą Zamkową p. Soter, z papierami pod pachą, gdy powóz zbliska zaturkotał tak, iż z obawy aby go koło nie potrąciło, rzucił się w bok p. Soter, a podniósłszy oczy, ujrzał w nim siedzącą z prawej strony panią Marwiczowę, którą mu pokazywano w Petersburgu, przy niej znajomego sobie z dawnych czasów starego Szambelana, a nap rzedzie — byłby przysiągł że siedział Otton.