Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszystko to jednak mignęło, przesunęło się i znikło mu z przed oczu tak szybko, iż nim mógł sprawdzić domysł, zobaczył tylko tył powozu i na nim puste siedzenie, które się dziwnie dygotało.
Rekszewski stanął jak osłupiały — Ottona nie był pewny, lecz zdało mu się, byłby zakład trzymał, że go widział. Poznał go nie tylko z twarzy, ale po pewnym płaszczu sprawionym w stolicy, aksamitem podbitym, ze sznurami jedwabnemi, za który młodzieniec taką sumę zapłacił, iż mu tego Rekszewski przebaczyć nie mógł.
Bijąc się z sobą, z myślami sprzecznemi, z niepokojem który go opanował, powrócił Rekszewski do domu, ale tu wysiedzieć nie mogąc puścił się po hotelach.
Młodego Kellnera śladu nie znalazł nigdzie, i to go utwierdziło w przekonaniu, iż widzenie jakie miał na ulicy, musiało być prostém optyczném złudzeniem — imaginacyą.
Niepokój jednak pozostał.
Otton, gdyby najkrócej był w mieście, przecieżby swojego pełnomocnika odwiedzić musiał?
Śmiał się tedy sam z siebie, iż mając w myśli Kellnera, wszędzie go widział przed sobą. Wątpliwą nawet wydała mu się p. Marwiczowa, i ze trojga jeden Szambelan pozostał jako rzeczywisty.