Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Przez miłość dla pana, dawnego mistrza swojego, p. Otton rzucił się w objęcia jego brata. O ile to dla sprawy jest dobrém i korzystném, przyszłość okaże, lecz samej osobie młodzieńca zagraża niebezpieczeństwo.
„Małżonka brata pańskiego, osoba tu z piękności słynąca, prawie primo impetu, od pierwszego spotkania schwyciła za serce p. Ottona, nawzajem mu taką okazując czułość, iż tu już nietylko skandalu obawiać się trzeba, lecz wybryku jakiegoś, który fractis vinculis matrimonii, poprowadzi do ołtarza młokosa, z osobą o lat dobrych kilka od niego starszą, a we władaniu życiem o całe niebo silniejszą. Szczęścia z tego nie będzie. Pan Bóg takim związkom nie błogosławi, namiętności się wyczerpią, zgryzoty zostaną, młodzieniec się zgubi. Mój głos jest — jak wołającego na puszczy, nieskutecznym. Wiem że już rapt się gotuje albo coś podobnego. Do kogóż miałem się udać o ratunek, jeśli nie do tego, którego jak ojca szanuje i kocha p. Otton??
„Periculum in mora, działać należy prędko, silnie, stanowczo, jeżeli jeszcze jest co do zrobienia. Miłość do zwyciężenia byłaby fraszką; tu mamy do czynienia nie z nią, ale z szałem namiętności, który uszów nie ma, a oczy sobie zakrywa.
„Wołam więc do was, Profesorze, wybaw nas! Profesorze, zmiłuj się nad nami! Profesorze, wysłuchaj nas! In te speravi! Gdy nie ty, nie potrafi nikt!