Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dniczkach kochają, — a przy tobie wszystkie prawa giną. Ty jesteś siłą, która idzie przed prawem.
Kamerdyner oznajmił pana Senatora.
W progu ukazał się, dosyć młodo jak na tak wysoką dostojność wyglądający, mężczyzna, bardzo miłej, łagodnej i — dotąd ślicznej twarzy. Średnich lat, miał jeszcze ruchy młodego człowieka, choć widać było że go one nieco kosztowały. Z powierzchowności można go było wziąść za francuza, tak obejściem się swém, mową, grzecznością przypominał wielkich panów z przedmieścia St. Germain.
Znać w nim było krew dostojną i wielkie imię, któremu winien był stanowisko jakie zajmował. Kochany przez wszystkich, dobry z kościami, równie uprzejmy bez wyboru dla tych co byli tego warci i którzy nie byli godni, Senator był jednym z tych ludzi, co nie mają nieprzyjaciół innych oprócz samych siebie.
Gospodyni domu wyszła żywo naprzeciw niemu, poufale mu podając rączkę i coś szepcząc po cichu. Z lubością wpatrując się w nią, zatrzymał się gość długo przy czarodziejce, nim z wyszukaną grzecznością pozdrowił piękną Julią.
Dawał bowiem i jej ten epitet, chociaż hożą była raczej, niż się pięknością odznaczała.
Baronowa przywitała go poufale, z lekkim odcieniem jakiegoś szyderstwa.