Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wesoło i żwawo wpadła do salonu.
— A mąż? zapytała gospodyni.
— Chwała Bogu, jestem dziś od niego wolną, odparła Julia. Czyż ci na co potrzebny?
— A! nie — ale dziwię się że cię puścił sam ą!
— Trochę go wykurowałam z zazdrości, rzekła śmiejąc się Julia — wmawiam mu, że ona jest mauvais genre. Powinienby téż wiedzieć, jako mąż doświadczony, że się na nic nie zdała.
Uściskały się zlekka, przypatrując sobie.
— Ale ty dziś jesteś, jakbyś chciała zrobić nową konkietę! zaśmiała się, przyglądając bratowej Julia — choć masz już ich tyle, że powinnabyś się pozbyć ich trochę.
— Prawdę zgadłaś, dodała zimno Róża — mamy dziś młodzika, z prowincyi — jakąś nowalią świeżo debarkującą — pana Ottona von Kellner, wychowańca Kwiryna.
Julia zrazu zrobiło minę zdziwioną, jakby uszom wierzyć nie chciała — potem parsknęła śmiechem.
— Ale ja go znam! krzyknęła. Kochał się we mnie mając lat — czternaście!!
Róża spojrzała na siostrę.
— Masz więc do niego pierwsze prawo! rzekła.
— Daj mi pokój z nim! Kochał się we mnie naówczas, gdy się chłopcy we wszystkich spó-