Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie ustępując poczciwy Kwiryn nalegał tak, był natarczywy, prosił, błagał, że w końcu Rajmunda złamał.
— No, to pojadę — rzekł. Czekaj na mnie jutro — będę ci posłusznym. Zobaczysz że i to nie pomoże....
Otrzymawszy przyrzeczenie, Kwiryn lękał się już bawić dłużej, pożegnał brata i odjechał. Rajmund kwaśny wrócił do Okułowiczów i zapowiedział, że nazajutrz ma interes pilny do załatwienia, dla którego wyjechać musi.
Nie dopytywano go się o nic, tylko Kaznaczej przy wieczerzy od niechcenia rzucił.
— A niech no pan pamięta, żebyś nic nie podpisywał i nie zrzekał się — bo choć Żulin kiepski, ale to ojcowizna; panu się będzie należeć połowa, a panny idą do czternastej części. Zawsze coś kapnie, wyzuwać się nie trzeba.
Słówko to rzucone tak nawiasowo — utkwiło przecież w pamięci p. Rajmunda, który choć złej myśli nie miał, ale w rachunkach był ścisłym.
— Zrzekać się nie myślę — odparł, ale tymczasem matka ma dożywocie.
Na tém się skończyło.
Domyślano się iż Rajmund pojedzie do Żulina. Żona, która go jeszcze panem nazywała, powiedziała wieczorem z przekąsem.
— Niech tylko pan wcale nikomu nie przyrzeka, że ja przyjadę i pokłonię się, bo ja ani jechać drugi raz, ani się myślę kłaniać.