Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dwa Bogi, dwie drogi.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rajmund chciał ją wziąść za rączkę, wyrwała gwałtownie.
— Nie tykaj mnie pan! Mogłabym bić i drapać! Takie upokorzenie, to nie do zniesienia!
Nigdy więcej tam noga moja nie postanie — słowo daję!
W takiém usposobieniu dosyć późno, choć wcześniej niż się ich tam spodziewano, dojechali do Korznicy. W ganku czekał Szambelan, pytać nie miał o co. Różyczka wysiadając rzuciła mu zaraz.
— Ślicznie mnie państwo wykierowali!
— Cóż się stało? strwożony spytał stary.
— Ale ani znać, ani wiedzieć o nas niechcą — wołała młoda pani — niech ten pan powie, ja nie mogę.
Pobiegła do pani Szambelanowej, a Rajmund został ze starym. Opowiedzieć mu prawie nie umiał jak i co zaszło. Nie śmiał obwiniać żony. Nie pozostawało nic, tylko zapomniawszy o Żulinie, rozpocząć życie z nowemi ludźmi, stosunkami i nadziejami.
Chciał jeszcze probować Rajmund pośrednictwa brata do matki, i odezwać się do niego, potém siostry Julii, lecz po namyśle zaniechał obojga.
Dłuższy pobyt w okolicy stawał się i nieznośnym i do niczego nie prowadzącym. Wszystka szlachta miała dla Marwiczowej szacunek i wraz