Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

311
DOLA I NIEDOLA.

— Ale słowo honoru...
— Nie plujże mi tym honorem siostrzeńcze... dość tego! Kasztelana tu nie ma, aniśmy go widzieli; ruszaj sobie, jakeś przyjechał, z kwitkiem, i nie waż mi się więcéj zaglądać do tego domu. Ja tu stoję na straży. Jest to dom uświęcony wielkiém cierpieniem, śmiercią mego przyjaciela, który zmarł z rozpaczy, obłąkaniem matki strutéj tęsknotą... samą niebytnością dziecka, które tuła się bez dachu i schronienia... Jakże ty możesz z myślą jakichś targów przestępować te progi?
— Ale w najlepszéj intencji, niechże wuj łaskawie rozważyć raczy. Maż on na wieki zostać tułaczem, prześladowanym, a ona?...
— Niech ją weźmie szatan, któremu duszę sprzedała! przerwał porywczo Dyogenes. O nią mi nie idzie. Jestżeś choć pewien, że ona chce zgody?
— Najpewniejszy, bo to jest jéj interesem: chce wyjść za mąż.
Dyogenes się zamyślił.
— Cóż na to radzić — rzekł — kiedy go tu nie ma!
Pan Floryan skromnie się uśmiechnął, nabrawszy nieco ducha.
— On tu musi być — odparł — tu a nie gdzieindziéj, bo gdzieindziéj być nie może.
— A no, to szukajże go sobie.
Właśnie tych słów domawiał, gdy weszła pani Krzysztofowa, strojna, uśmiechnięta, grzecznie witając gościa. Pan Floryan, na widok sukni kobiecéj, poprawił tupeta i bardzo się jéj zgrabnie ukłonił. Ona długo, długo patrzała na niego.
— A! wiem! odezwała się: pan zapewne jesteś marszałkiem dworu mojego syna?