Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

221
DOLA I NIEDOLA.

— Wszak przeciw niemu są trybunały! odparł suchy. Pan możesz pozywać, skarżyć, procesować... nie sprzeciwiamy się...
— Tak! i z grobu tę biedną, zacną niewiastę wyciągać.
— Ha! jeżeli mu się podoba.
— Panie kasztelanie — dodał dotknięty Adam — jeżeli w pudełku, które mam przy sobie, są jakie klejnoty, ja je panu z chęcią oddaję...
— Są! są! naszyjnik brylantowy, spadek po babce, wartujący pół miliona, i wielki soliter familijny, za który poszedł klucz nad Dniestrem...
— Więc wejdźmy do pokoju, zobaczymy... śpiesznie rzekł Adam...
— Co to do pokoju? po co? tupiąc nogami z niecierpliwości i ściskając pięści krzyknął gospodarz, mimo wieku przypominający rozgrymaszone dziecko: daj mi to zaraz co niesiesz... dawaj!
W koło stojąca ciżba słuchała i patrzała; byli tacy, co się uśmiechali. Jermaszka nie puszczał pana, ale załamał ręce i płakał.
— Panie mój! wołał: oddaj im co zechcą, oddaj wszystko. Ludzie patrzą — uciekajmy.
Pan Adam upierał się.
— Siłą chyba wydrzecie mi to, co dla mnie stanowi pamiątkę! zawołał. Nie dam obcym oczom ani obcym rękom robić inwentarza uczuć zmarłéj mojéj opiekunki.
— Niech mi zaraz oddaje! krzyczał kasztelan; wydrzeć mu! Dosyć się ja nacierpiałem, póki żona żyła, od tego jegomości; jeszcze mi będzie klejnoty zabierał! A to co? jeszcze czego!
— Życzę i proszę nie dopuszczać do ostateczności,