Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja, mój drogi — począł z wolna Sieniuta — ja, ruina, przywlokłem się patrzeć na ruiny, i odżyć trochę pod tem słońcem i tem niebem cudownem...
Sierotą zostałem po moich — dodał — wszystko mi wymarło czem żyłem, przyszedłem tu szukać zapomnienia — życia trochy... Grosza mi się zostało aż nadto, ludzi nic — gdyby nie nauka i nie poezya, jużbym i ja poszedł dawno do grobu.
Westchnął ocierając zwilżone oczy. Marjan stał tak blisko, iż Adrjan uznał za właściwe zapoznać go z Sieniutą.
— Mój najpierwszy i jedyny nauczyciel, któremum winien wszystko! — rzekł wskazując starego mój jedyny, najlepszy przyjaciel młodości hrabia Marjan.
Nieznajomi powitali się grzecznie z daleka nie zdając się okazywać zbytniej chęci zbliżenia się ku sobie.
— Zatem razem do Castellamare! — wesoło dodał Adrjan — jeszcze raz ściskając profesora.
Spotkanie to, jak prawie wszystko co się Adrjanowi w życiu trafiało, jak z rana ukazanie się Marjana poeta na rachunek Opatrzności opiekującej się nim wciągnął swoim zwyczajem. W istocie w dwóch tych jednego dnia wypadkach, można było upatrzyć opiekuńczą rękę Anioła Stróża, który nie dawał Adrjanowi zamęczać się samotnością. Marjan zdał mu się wybawicielem — stary profesor zjawiał się jako pocieszyciel, jako druga matka troskliwa.
Radością też promieniała twarz Adrjana, gdy teraz w gronie już dwóch towarzyszów otoczony dworem — puścił się dalej z nimi ku Castellamare. Profesor niezbyt mowny, z rozrzewnieniem na dawnego ucznia spoglądał, wyczytując z jego twarzy przeżyte dzieje. Marjan, którego humor zmienił się, duma i ironia na wierzch wystąpiły, jechał sztywny i milczący — nie swój, niemal zazdrosny o Adrjana.
Rozmowa się zawiązać tak prędko nie mogła, choć poeta do niej większą okazywał skłonność niż