Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wody, a na ogromnych bagnach blask jego rozlany słabnie.
Olbrzymie zadanie równie wielkich ofiar wymagało. Poeta był do nich gotów. Widzieliśmy go, mimo miłości dla matki, nawykłego patrzeć na nią, obchodzić się z nią jak z pomocnikiem przy budowie. Sprawy majątkowe, powszednie, położenie własne w świecie rzeczywistym, przyszłość nie obchodziła go wcale. Miłość ku Leni złożył tak samo na ofiarę Dajmonowi, jak wszystko co stanowiło właściwe życie.
O tyle je w sobie chciał podtrzymać i podsycać, o ile ono miało wydać owoc pożądany. W sobie widział tylko naczynie, z którego światu boski napój miał popłynąć.
W początkach postępował tak opanowany uczuciem — potem przeszło ono w system i rachubę, w trwożliwą pilność nad samym sobą, aby się postanowieniu nie sprzeniewierzyć.
Chwilami bowiem chwytały go do życia tęsknoty, pragnienia innych nasyceń — któremi krew, temperament, naostatek choroba z pracy i natężenia myśli wynikła — dopominały się praw swoich.
Adrjan w pełni wieku był wycieńczony, rozdrażniony a zajęcie ciągłe samym sobą wprawiło go w rodzaj bałwochwalstwa. Nie było dla niego droższego nic nad ten zdrój, z którego poezya wytryskała.
Tymczasem zdrój ten płynący niekiedy strumieniem wielkim, z siłą potężną — chwilami już wysychał. Poeta czuł się wystygłym, zniechęconym, powiedzmy jaśniej, niezdolnym do niczego.
W tych momentach osłabienia i znużenia, gdy się sam nie poznawał — rozpacz go ogarniała. Zniecierpliwiony, przelękły, instynktowo chwytał się ladajakich środków podbudzających życie, które wprawdzie krew pędziły żywiej, ciało chwilowo czyniły na pozór rzeźwiejszem — ale na umysł, na tajemne źródło natchnień nie działały.