Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uczuwszy wymówkę w poruszonym głosie, Lenia nie odpowiedziała nic na nią.
— I kiedyż w tę podróż? — spytała z prostotą.
— Bardzo wkrótce — odparł Adrjan ochłonąwszy prędko — przybyliśmy z pożegnaniem. Proszę mocno kochanej kuzynki, aby o biednym wygnańcu nie zapomniała.
— A! rozśmiała się smutnie Lenia, oddając mu ukłon — to bardzo grzecznie! Ale wygnaniec nie jest biedny, wygnanie dobrowolne, los jego nie obudza litości. My to możemy prosić, aby wśród wspaniałych krajobrazów Włoch i Wschodu nie zapominano o nas, dla kontrastu!
Adrjan nie wiedzieć dla czego, chciał ją w rękę pocałować, i ujął ją już, gdy Lenia rumieniąc się wyrwała mu ją śpiesznie.
Wołano ich właśnie z salonu na herbatę, i ona pierwsza zwróciła się śpiesząc do stolika. Poeta ścigając ją wzrokiem, powlókł się zwolna, nie rad z siebie, z twarzą smutną. Matka, która w niej czytać była nawykła, w duchu o zły humor obwiniła siostrzenicę.
W salonie, co mu się niekiedy trafiało, Adrjan zapragnął być na swój sposób, fantastycznie, po byronowsku wesołym, dowcipnym, złośliwym. Dnia tego jakoś mu się to nie udawało.
Drwęcka, która nie miała dla niego tak nadzwyczajnego uwielbienia jak matka, a nawet żalu trochę — kilka razy ruszyła niecierpliwie ramionami.
Żarty były ostre a niesmaczne. Chmurą okryło się czoło Adrjana, przywykłego do oklasków. Lenia, jakby na przekór, zaczęła udawać nadto wesołą. Mówiono ciągle o podróży.
— Dajcie bo już temu pokój — odezwała się gospodyni — chcecie nas chyba do łez przywieść strasząc tą rozłąką. Dla was to wycieczka wesoła, ale my przecie i obawiać się i tęsknić musimy; nie każcież