Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Któż wie? — odezwało się dziewczę — na ruinach Palmiry przyjść może potem tęsknota do spokojnej wsi naszej.
Adrjan spojrzał w dal zadumany.
— A! i to być może — odparł ciszej — bo tęsknota jest nieuleczoną chorobą ludzkości, która zawsze pragnąć musi i mieć coś przed sobą niedoścignionego. Spokój — to śmierć.
— Możnaby z tego wnieść — szepnęła Lenia — że i szczęście — to śmierć!
Zamilkli oboje, dziewczę stojąc przy wazonie mirtu, obrywało bezmyślnie gorzkie listki jego, i gryzło je białemi ząbkami.
— Tak — dodał zamyślony Adrjan — pewnie tęsknić będę do domu gdy go porzucę, ale nie prędzej aż się nasycę i przesycę temi widokami majestatycznemi Oceanu, gór, przepaści, pustyń, których dusza łaknie głodna...
Wszystko to znam ze sławy i słowa, widziałem już oczyma duszy, znam z obrazów, z opisów, intuicyą ducha mojego; więc co za rozkosz porównywać widziadła z rzeczywistością, mierzyć siły wyobraźni z potęgą natury!...
Lenia słuchała pilno, rączki jej nieznacznie drżały, choć twarz ciągle się niby uśmiechała.
— Wy mi nie zazdrościcie tej podróży? — odezwał się Adrjan.
— Ja? A! nie! — odparła oczy spuszczając. — Różne są potrzeby i usposobienia ludzi. Orły latają wysoko, wróble siedzą na gniazdkach pod strychem. Ja się czuję wróblem i — dobrze mi pod moją strzechą!
Adrjan spojrzał na nią z rodzajem politowania.
— Zresztą — dodało prędko dziewczę — da Bóg doczekać waszego powrotu — bo juściż kiedyś powrócić musicie? — wiem pewnie, iż tak żywo odmalujecie nam co tam będziecie widzieli, iż ja potrafię słuchając was, wyobrazić sobie, żem tam była.