Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dajmon.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieśniaczka, dosyć go interesowała. Była piękna i coś w niej upatrywał zagadkowego. W rozmowę ją wciągnąć nie było łatwo, bo odpowiadała pół słowami, jak najkrócej i widocznie tylko z musu. Hrabia za przedmiot sobie obrał kraj nieznajomy pięknej panience, pewien będąc, że wielki urok dla niej mieć musi. I ta struna nie dźwięczała. Lenia patrzała nie widząc, słuchała nie rozumiejąc, tonęła w jakichś myślach.
Po obiedzie prawie natrętnie Angielka naparła się, aby jej Lenię powierzono. Chciała ją zaprowadzić do domu Tassa, pokazać Capri w wieczornym mroku, morze oświecone słońcem zachodu, wszystkie nieporównane piękności miejsca, nad którem ulatuje duch nieśmiertelnego poety. Chociaż Lenia się opierała, miss Rosa tak się stała napastliwą, iż ją zabrała z sobą.
Obie, bez pani Trellawney nawet wyszły razem nad brzeg morza...
— Widzę — odezwała się śmiało Angielka — żeście nadto z sobą przywieźli smutku i tu go zastali, aby się nawet najcudniejszemi widokami rozrywać. Chorego macie na myśli? nieprawdaż? A! wierzcie mi, że troskę i smutek dzielę z wami, choć waszego poetę znam od niedawna. Widywałam go częściej nim zachorował, zajmował mnie mocno, bo kogożby jego poetyczny duch nie owionął i nie upoił?...
Dla was on jest czemś więcej niż dla mnie: towarzyszem młodości, bratem...
Spojrzała w oczy zarumienionej Leni, i łzy w nich spostrzegłszy, dodała stłumionym nieco głosem:
— Więcej niż bratem!...
Tak — ciągnęła dalej. Pan Adrjan w godzinach, któreśmy tu spędzali na tarasie, nie mając z kim, mawiał ze mną o wszystkiem i o wszystkich, a choć imię wasze nie wyszło z ust jego, z tego, co o latach swych dziecięcych rozpowiadał, domyślam się, że wy