Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Starzec pisnął raz jeszcze przeraźliwie — Ten odgłos przeszył na nowo duszę syna, który stał i patrzał na męki, z zimną krwią ojcu jego zadawane. Wziął nareście Adolf powoli ojca, i chciał go ku drzwiom poprowadzić, ale biédny obłąkany, drżący z przestrachu stał w kącie i tak silnie się upiérał zakrywając sobie oczy, że biedny syn nie śmiejąc użyć gwałtu, nie mógł go ztąd wynieść.
Półkownik ciągle stał nad nimi, fajkę palił i powtarzał.
— U! bracie, czyż ty mnie nie znasz? nie znasz doprawdy? a to fe! hm?
— Widzisz panie Półkowniku, boleśnie przerwał Adolf, widzisz że się lęka ciebie, głosu twego, czyż nie będziesz miał litości?
— A to osobliwość! Ten młokos mnie uczy! Czy ja nie wiém jak się z nim obchodzić, czy co? to także! Puść, puść go Waspan, co się tobie dzieje? Ja przecie muszę się z nim rozmówić! fe! puść go zaraz!
Adolf był jak na mękach, bo biédny starzec piszczał boleśnie, drżąc cały i zakrywając ciągle twarz rękoma, a półkownik z wytrzeszczonemi oczyma i otwartą gębą, kroku nie ustępował.