Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zasłaniając sobie oczy, w kąt uciekł i przytulił się do ściany.
— Proszę Waspana, jak gdyby nigdy nieznał! Co? To dziwnie dalipan!
To mówiąc poszedł znowu za starcem do kąta, a on jak dziecię, zatulając twarz i siwą głowę rękoma stał, tulił się, unikał go napróżno.
— Czy mnie nie znasz? zakrzyczał mu nielitościwie nad uchem. Co? hę? brat Półkownik Salezy jestem! hę?
Starzec drżał cały i piskliwym bełkocząc tylko głosem zdawał się prosić aby mu pokój dano. Głos ten jego bez słów, dość miał wyrazu, aby każdy zrozumiał o co prosił; — był to okropny jęk boleści, jaki się tylko z ust obłąkanych wyrywa, gdy ich przyciśnie nadzwyczajne cierpienie. Półkownik jednak stał ciągle nad nim i pytał — Co? i dym puszczał kłębami.
Oburzony tém Adolf odważył się przybliżyć nareście i odezwał do Półkownika.
— Uwolńże go pan, czy nie widzisz jak się lęka i drży?
— Ale! poczekaj! krzyknął Półkownik i znowu pytał.
— Czy mnie nie znasz, hę?