Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozum przed zgonem uleciał, smutno było widzieć go wlokącego ciężar życia, ogołocony ze wszystkich przyjemności które dźwiganie jego płodzą. Była to sucha łodyga, z któréj kwiat upadł na zawsze, uginająca się wiatrom, wdeptana w zielsko i chwasty. Proszęż sobie wyobrazić położenie Adolfa zostawionego sam na sam z dziecięciem niepojmującém jeszcze cierpienia i obłąkanym ojcem; proszę pojąć, (jeśli to chłodno da się pojmować) uczucie jego na głos zimny patentowanego lekarza, który zażywając tabakę, powiedział mu na ostatku.
— To próżno, Jegomość pewno nie odzyszcze przytomności.
Mijały dni jednostajne, długie, głuche, smutne, stary chodził tylko jęcząc bolesnie po całym domu i pytał w każdym kątku, w każdym pokoju:
— Gdzie ona? gdzie Marysia?
Potém nie czekając odpowiedzi szedł daléj, szpérał i pytanie swoje powtarzał. Często kiedy Adolf siedział smutny, myśląc o swojém położeniu okropném, drzwi otwiérały się powoli, ukazywała się głowa starca i cichy, bojaźliwy głos dawał się słyszéć.