Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pomodz ani zaszkodzić. A tam gdzie się nie lękają i nie spodziewają, ludzie bez czucia wyuzdani są na wszystko, nic ich nie trzyma, gdyż dwa jedyne węzły pękły.
Szły naprzód chorągwie, potém lud, potém trumna, Adolf, xięża; biły dzwony znowu. Koło świéżo w piasku wykopanego dołu, leżało kilka rydlówek, dwóch obok stało grabarzy gotując sznury na których trumnę spuszczać mieli. Kondukt zbliżył się do mogiły, lud cisnął się, pchał, dusił, gniótł i wywracał, bo każdy chciał być tuż, każdy chciał spójrzeć w głębinę, jak gdyby na dnie trzyłokciowego dołu, miał ujrzeć wieczność i niebo, kiedy po dośpiewaniu pieśni, po poświęceniu trumny, postawiono ją na sznurach, zaczęto spuszczać ostróżnie, kiedy głos grabarzy: Niżéj — Wyżéj — Powoli — Trzymaj! — Ręce mi drętwieją — i t. p. odezwał się wśród powszechnego milczenia; — sto oczu razem spuściło się w dół i spoczęło w nim na chwilę. Każdy usta otworzył szepcząc Wieczne odpocznienie i patrzał, patrzał długo, póki xiądz piérwszéj garści piasku nie rzucił. Za nim tysiące rąk porwało się spiesznie, zdawało się jak gdyby ciężar miał zostać na duszy temu, kto