Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

P. Alexy. Prześladuje mnie że się nie spowiadam, wyobraź sobie, albo koniecznie chce żeby my wszyscy pościli! — A, a wiesz ty, że jakoby ten Adolf udaje się do Prezesównéj? Nie wiesz, czy to prawda?
P. Djonizy. Bajki! wysokie progi na jego nogi. Patrz no jak płacze! Dalibóg żal mi go trochę. Na honor płacze jak bóbr.
P. Alexy. Widzę tylko że oczy obciéra, wstydziłby się płakać, w mężczyźnie to znak babskiego wychowania — Odstąpmy, będzie ścisk, niosą trumnę do dołu — Chodź, nasypiem jéj garść piasku na oczy!
P. Djonizy. Ot, jedźmy lepiéj, bo się jeść chce.
Tak rozmawiając P. Alexy z P. Djonizym spoglądali okiem zimném, uzbrojoném w lornetkę, na trumnę w któréj leżały zwłoki kobiéty, jakiéj nie jedną podobną, od jakiéj tysiąc gorszych, kochali, szanowali pozornie. Śmierć rozwięzuje dopiéro usta zimnym tym ludziom, którzy za życia wstrzymują się dla pewnych względów przyzwoitości lub rachub miłości własnéj. Trup idący do mogiły w ich oczach już był tylko gliną; nie mógł im bowiem,