Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zbliżając się do miasteczka, trzéj xięża wiodący kondukt śpiéwać zaczęli, wyszedł naprzeciw ciała proboszcza z chorągwiami i bractwem, szmer ludu, śpiéw xięży, odgłos rozbitych dzwonów mięszały się w powietrzu i składały jeden z tych nieopisanych dźwięków pozbawionych wyrazu, nie czyniących na człowieku innego wrażenia, prócz nieukontentowania.
Adolf szedł za trumną, zadumany, płaczący, myśli bez początku i końca, urywane, poplątane, snuły się po jego duszy; wspomnienie matki, przeczucia przyszłości, przypomnienia lat młodszych i to okropne nigdy towarzyszące śmierci ulubionych nam osób, szarpały jego serce. Wśród tego, dziwném zjawiskiem stawała mu na myśli Matylda, szczęście, — błyskały nadzieje i rozwinięte nikły przytłumione dzikim śpiéwem, piskliwym krzykiem dzwonów, wyobrażeniami o śmierci. W chwilach najstraszniéjszéj boleści, nie może się człowiek obronić od tych natrętnych, obcych całkiem jego najżywszym ówczesnym uczuciom, myśli, które przybywają tłumem najgrawać się jego cierpieniu i pokazywać strapionemu, dalekie niepodobne, niedostępne rozkosze. I biedny Adolf