Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go na zbyciu, nie było tylko kupca — trochę zwiędłe, ale to nic, bardzo jeszcze do ludzi.
— O! ja nie chcę zwiędłego, odpowiedziałem, upadam do nóg.
Szedłem do jakiegoś jegomości — Był wielki, rumiany — musi mieć serce co się nazywa, pomyślałem. Spytałem go o nie.
— Zgodzim się łatwo o cenę, odpowiedział, śliczne serce, jak mego stryja kocham, tylko je sobie trochę odczyścisz, bo wczoraj upadłem w błoto i odrobinę powalałem.
— Bardzo dziękuję, rzekłem uciekając, gdybym chciał błota, znalazłbym go dosyć na ulicach.
— Wyszedłem z pałacu, wszedłem do chatki.
— Otwórzcie w imie Boże!
Bóg z wami a czego to chcecie?
— Serca matulu.
— Miała je Fruzia, ale pan Leon wziął i pojechał z niém do Warszawy, może gdzie zgubił po drodze. Dobranoc.
Z chatki pobiegłem do domku ślachcica.
— Przedajcie mi choć jedno serduszko, panie a bracie.
— Co? przedajcie! fuknął ojciec. Szlachcic