Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z was patrzy w lewo, drugie się na prawo odwraca — nie tak; ale tak we dwoje, jak powój z topolą, jak liście z drzewem, jak piorun z chmurą, jak matka z dziecięciem, które w swém łonie nosi — Tak we dwoje jak krew z sercem człowieka, jak zęby tygrysa z ciałem jego pastwy — jak — — Wy mnie nie zrozumiecie — wy mnie nie pojmiecie!
Ale — mniejsza oto. Czyż na to się pisze żeby rozumiano? nie — tylko żeby czytali! Więc nie rozumiejcie sobie, a ja będę pisał dla tego. Przyjdzie któś co zrozumie.
Ja i moje marzenia, jesteśmy dwoje, jak kochankowie, pieścim się z sobą, ściskamy i tęsknim po sobie, gdy nas zimny świat, żelazną ręką rozdzieli — Wracamy znowu do siebie, łączym się i jesteśmy szczęśliwi.
Kiedyś, było nas dwoje inaczéj. Wówczas nie było jeszcze marzeń, ale rzeczywistość, roskoszna jak marzenie, jak marzenie zmienna. Było nas dwoje, jak zapamiętam, naprzód — w niebie. Graliśmy sobie na tym szerokim błękicie, graliśmy o gwiazdy i robiliśmy z nich bukiety dla kogoś trzeciego — dla kogoś dobrego — O! nie powiem dla kogo! Wówczas było nas