Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rywało się ku Adolfowi, chciała się już pokazać, uścisnąć go, przebaczyć mu znowu wszystko, ale bała się, ażeby Julja nie wróciła jeszcze dać dwudziesty raz:
— Dobranoc; i pogodzić się z nim. Wszyscy troje byli w niepewności, oczekiwaniu. Julja odchodziła, lecz duszą wracała ku Adolfowi; Adolf patrzał azali nie obróci się ku niemu znowu i nie wiedział czy się brać do konia czy czekać jeszcze, Matylda okiem śledziła Julją, lękając się jéj powrótu jak śmierci.
Lecz w jednéj chwili wszystko się rozwiązało, Julja była już daleko — o sto kroków może; Adolf nie wołał za nią, nie gonił jéj, gniewała się i coraz przyśpieszała chodu; on widząc że napróżno czeka, ruszył ramionami i poszedł po konia.
Odwiązywał go od drzewa, gdy Matylda stanęła przed nim, a zarzucając mu uścisk na szyję, zapytała łagodnie.
— Więc kochasz mnie jeszcze?
Przelękniony tém zjawiskiem, Adolf puścił cugle konia, krzyknął i stanął jak wryty. Ale Matylda nie dała mu czasu do czynienia próżnych domysłów, w kilku słowach opowiedziała