Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

otwarcie wszystko, przebaczyła z serca i biorąc go za rękę, wyszła z nim na drogę — O! Adolfie, zawołała, nie przychodź tu więcéj, ta zgubna dla nas kobiéta, mogłaby cię znów opętać!
Adolf nie znalazł odpowiedzi na to, przelękniony, zawstydzony, nieprzytomny, mruczał cóś niezrozumiale, tak niezrozumiale, że nawet Matylda nie mogła odgadnąć, czy klął czy przysięgał, narzekał czy przyrzekał, czy się uniewinniał.
A Julja — Julja, gdy Adolf wszedł w krzaki po konia, obróciła się, pożałowała go, a raczéj pożałowała sama siebie, zawołała jeszcze raz. — Dobranoc. Nie słysząc odpowiedzi, bo w téj chwili właśnie, Adolf spotkał żonę, wróciła śpiesznie nazad, zbliżyła się ku miejscu, w którém zwykle siadali i ujrzała go — z Matyldą!! Osłupiała, blada, drżąca, zawstydzona, słowa nie znalazła w téj chwlili, piekielnym tylko uśmiechem skrzywiły się jéj usta, dwie łzy popłynęły po twarzy, załamała ręce, zwróciła się i szybko pobiegła nazad, nie oglądając się już za siebie, nie powtarzając już:
— Dobranoc.