Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest litość, Adolfie, szydersko zachichotała Julja — nie dawno jeszcze i nade mnąś się litował. Prawda, o! prawda, biedna Matylda, ale któż jéj winien, na co tak wierna, takiemu trzpiotowi jak ty! Ty ją oszukujesz szkaradnie, a ona cię jeszcze kocha i wierzy ci ślepa.
Adolf westchnął ciężko, a po chwili dość zimno odpowiedział.
— Widzę, żem napróżno prosił, abyś mi żony tutaj nie wspominała, prośby moje idą na wiatr. Na cóż koniecznie uwzięłaś się mnie dręczyć i sądziszże iż nawet nie pojmuję złego, które czynię, albo że złe uważam już za dobre? O Juljo! gdybyś ty widziała co się we mnie dzieje, jak ciężko karze mnie własne sumienie!
— Sumienie! O pocieszny człowiek! z głośnym śmiechem przerwała Julja. Chciałabym też widzieć kiedy sumienie panów mężów! Nie mogąc innéj uczynić dla mnie ofiary, przynosisz mi sumienie! Śliczny dar prawdziwie, lecz ja go nie przyjmuję. Sumienie! lepiéj powiedzieć otwarcie, znudziłaś mnie i bądź zdrowa! Coraz jesteś ozięblejszy Adolfie, nieraz już mi na myśl przychodziło pytanie, jak się między nami skończy?