Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

konia, Julja podniosła głowę, Matylda zadrżała i omało nie krzyknęła — obie spójrzały, obie razem poznały jadącego Adolfa.
Jechał on śpiesznie na siwym młodym koniu, niespokojnym wzrokiem rzucał do kola. Pierwszy raz gdy się zbliżył, Matylda postrzegła w jego twarzy jakiś szczególny nienaturalny jéj wyraz, przymuszonéj wesołości, udawanéj szczerości. Zatrzymał się na drożynie, zsiadł z konia, przywitał Julją głosném
— Dobry wieczór, potém poszedł kilka kroków wgłąb lasku, uwiązał konia do drzewa, wrócił do Julij i witał ją znowu pocałunkiem, uściskiem. Siadł przy niéj, objął ją wpół, szeptali coś uśmiechając się — Czegoż jeszcze miała czekać Matylda, jakich więcéj potrzeba było dowodów?
— Jakże Matylda? gdzieś ją zostawił? spytała Julja głośniéj po chwili.
— Matylda — to twoje najpierwsze pytanie, odezwał się Adolf niecierpliwie, przypomnieniem jéj, dręczysz mnie jak sumienie. Tylem cię razy prosił, abyś o niéj nie wspominała — Mnie jéj tak żal, ja —
— Uważam, że u ciebie panującém uczuciem