Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rych Julja pastwiła się nad swoją ofiarą, nielitościwie dręcząc biednego słabego człowieka? O nie! zakryjmy to, co się tam działo! Dość, że Adolf cierpiał a powracał, i ubiegały tak tygodnie, miesiące, jesień się zbliżała do końca — związki jeszcze trwały. Postępowanie Adolfa, jego nocne wycieczki, jego humor, wzbudziły podejrzenia w Matyldzie, tłumaczyła sobie jednakże wszystko inaczéj; a oszukiwana najniezgrabniéj, wierzyła w kłamstwa widoczne, aby nie być zmuszoną domyślać się złego.
I trwało to tak, do końca jesieni. Adolf coraz widoczniéj był duszą za domem, coraz widoczniéj cierpiał. Matylda mimo chęci, nie mogła dłużéj zadowolnić się wymówkami jego, poczęła mimowoli z przestrachem, przeczuwać cóś, przewidywać. Jedno słowo wyrzeczone, otworzyło usta usłużnym ludziom, którzy dawno wyspiegowawszy pana, czekali tylko okoliczności, aby go wydać i zdradzić. Z roskoszą przynieśli i podali złą nowinę! Matylda nagle dowiedziała się od poufałéj sługi, o wieczornych schadzkach z Julją, jak to uczuła, nie potrafię opisać i nie myślę opisywać.
W dni kilka po odebraniu téj wiadomości,