Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

snach okropnych, odnawiają mi się męczarnie téj nocy, która mnie na resztę życia, szczęścia pozbawiła. Ty nieraz nocy wyglądasz, ściskając kochaną żonę — ja jéj się lękam jak piekła, bo ten upior przeklęty, przychodzi mi gnieść piersi. Westchnęła i spytała —
— Która godzina?
— Musi być po dziewiątéj, nie mam zegarka, rzekł Adolf. Gdy tych słów domawiał, szelest jakiś zwrócił jego uwagę, Julja zawołała.
— Adolfie, idź do swego konia, koń ci się oderwie, przywiąż go lepiéj, łamie gałąź, prędzéj, prędzéj — Już po wszystkiém, pobiegł — W istocie oswobodzony zrebiec, kopnąwszy tylnemi nogami, czwałem pobiegł wprost drogą ku domowi. Julja się śmiała, Adolf stał wryty; ćwierć mili miał dreptać pieszo po nocy.
— O konia się nie turbuj, dodała po chwili, ale ta wierna Matylda, co biedna pomyśli widząc go powracającego bez pana — Będzie myślić, że cię potłukł zrzuciwszy gdzie w lesie! A! a! Czegoż tak się kręcisz, tak jesteś niespokojny, chcesz już powracać do domu.
— Nie, jeszcze chwilę zostanę, rzekł Adolf niezgrabnie.