Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dnie, jak w saloniku w Lublinie. Jest wprawdzie miéjsce przy mnie, na drzewie, ale tchórz taki jak ty — osobliwie w nocy — gdyby dniem jeszcze.
I rozśmiała się znowu jak wprzódy zalotnica, wskazując białą ręką, na porosły mchem pień drzewa, na którego jednéj połowie siedziała, Adolf krótko się wahał, usiadł. Potém w głowie przebiegł wszystkie przedmioty do rozmowy, jakie tylko na ten raz służyć mu mogły i jakky wreście trafił na myśl szczęśliwą, odezwał się po cichu.
— Co za piękny wieczór!
Julja spójrzała mu w oczy i znowu rozśmiała się głośno.
— Śliczna rozmowa, która się poczyna od piękności wieczora. Na czémże, ją skończymy, odpowiedziała, ziewając zapewne i o jutrzejszą kłócąc się pogodę, wyprorokowaną z zachodu słońca lub lotu jaskółek. Rzućmyż rozprawy o pogodzie, zostawując je starym głupcom, memu ojcu, bratu i xiędzu proboszczowi, ty po długiém niewidzeniu się powiedź mi jaką nowinę serca i duszy — Naprzykład? jestżeś szczęśliwy?