Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja? rzekł Adolf zmięszany — ja? alboż — alboż ja —
— Alboż, przerwała Julja z boleśnym uśmiechem, alboż myślisz, że nie wiem o tém, jak się mną brzydzą wszyscy? Czyż który z was potrafi w sercu zamknąć tajemnice serca, aby ich zręczne oko nie wyczytało na twarzy jak w zwierciedle? O! i ty pieszczochu, coś tyle słodyczy spił z ust moich, boisz się mnie teraz, albo się inną brzydzisz, niewdzięczny! Wam się zdawać musi, że ten trup, dodała szydersko, wisi jeszcze z siną twarzą i otwartém okiem nade mną. Przecież go niema oddawna, spruchniał, zgnił, zniweczał — Ale wam, wam się zdaje, że chodzi za mną jeszcze — boicie się dotknąć téj, któréj dotknął konając umarły. Przecież i śladu nie zostało! Były sińce na ręku i na duszy, ale te dawno znikły. Niema nic wiecznego — Jam znowu dawna Julja — O! nie — Kłamię, jam nie ta sama Julja, lepiéj poznałam ludzi — wszystko złe, podłe, głupie, nikczemne, którychem się tylko w przód domyślała, teraz widziałam na oczy, teraz przekonałam się, że w nich jest!
Chciałam cię prosić siedzieć, przerwała nagle, ale gdzież usiądziesz? Tu, nie tak wygo-