Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

spójrzał powtóre, wzruszył ramionami, konia zatrzymał — poznał ją —
W téj chwili Julja podniosła zwolna głowę, a wlepiając w niego oczy, patrzała nie dając znaku najmniéjszego podziwienia, westchnęła, odwróciła się. I jakby od niechcenia oparłszy się na ręku, z uśmiechem złośliwym, przeszywającym, ozwała się.
— Dobry wieczór panu Adolfowi! — Milczysz przestraszony, jeszcze ci w myśli pies wsciekły!
Adolf zadrżał, milczał; nie dość że ta o któréj w téj chwili myślał, stanęła przed nim jak upior, trzebaż było, żeby mu wydarła drugą myśl jego, któréj się sam wstydził, przypomnienie owego dziwnego wypadku.
Drżał więc i milczał, potém w ustach nieznalazłszy słowa, a widząc ją ciągle obróconą w przeciwną stronę, chciał już jechać daléj, uchylił kapelusza, głosem słabym życzył — Dobrego wieczora — a stał i nie jechał. Zaczarowało go jedno wejrzenie. Koń się wyrywał, on trzymał jeszcze kapelusz nad głową i
— Dobry wieczór — Konał powoli na ustach.
— Młodego musisz mieć konia, odezwała