Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie słychać tam było tych pytań, wykrzykników, tego szmeru, jakie towarzyszą pomniéjszym wypadkom — cichość panowała, wszyscy osłupieli, zaledwie jeden drugiego, śmiał półgłosem pytać, nie dosłyszane tylko szepty przelatywały.
Lekarz wlał Julij w usta krople jakieś, kazał skronie i pulsa naciérać, krew puścił i po półgodzinném takiém męczeństwie, serce jéj mocniéj bić zaczęło, puls regulować się zaczął, cóś nakształt rumieńca zaświtało na twarzy, oczy otwarły się powoli, westchnienie wyrwało się z piersi. Doniesiono o tém ojcu, który płakał, nie wiadomo z rozczulenia czy z bolu zębów, którego nagle dostał. Julja coraz się lepiéj miała, lekarz zaręczył za jéj życie, trupa tym czasem wyniesiono nie bez wielkich ceregielów, bo słudzy bali się go dotykać. Usunęli się natręci, zostali krewni i lekarz.
Julja wróciła do przytomności zupełnie, z ust jéj nawet wyrywały się, jakby cienie słów, jakby ułomki wyrazów, niezrozumiałych nawet dla lekarza, który wprawdzie nie mozoląc się nad ich pojęciem, pulsu tylko macał. — Gdy pamięć jéj wróciła, zaczęła się rzucać i o ratunek wo-